Do Lao Cai podjechalismy wygodnie "soft sleeperem", czyli wagonem sypialnym z para przemilych, wdziecznie gaworzacych i palacych paierosych wietnamczykow. Bilet kosztowal 25$ na lebka w standardzie lekko przechodzonym. Bylo niezle :)
Pogoda zupelnie, jak wczoraj. Mgla, jak na Sniezce, widocznosc w porywach ograniczona do 20 metrow. Mielismy nadzieje na piekne widoki gorskich zboczy, pokrytych zielonymi polami ryzowymi uprawianymi przez pracowitych wiesniakow w ludowych strojach. Rzeczywistosc, jak zwykle, okazala sie nieco mniej kolorowa.
Po pierwsze, Sa Pa to najzimniejsze i najbardziej mgliste miejsce w Wietnamie, po drugie pola ryzowe leza na razie odlogiem po zimie. Sezon zaczyna sie podobno od marca, ale najlepsze miesiace to kwiecien i maj, wtedy jest tu pieknie.
Niemniej pora roku ma rowniez swoje zalety - po raz pierwszy spalismy w hotelu, w cenie ponizej LP :)
Na szczescie w ciagu dnia przejasnilo sie na 2-3 godziny, wiec wybralismy sie na wycieczke do Cat Cat i dalej do Sin Chai. Obie wioski zamieszkuja Czarne Hmongi. Pierwsza, znajdujaca sie blisko Sa Pa, jest bardzo turystyczna, w drugiej turystow prawie nie bylo. Mozna podejrzec nieco zycie wiesniakow - rzeczywiscie spora czesc do roboty ubiera ludowe stroje, buduja ploty z bambusowych zerdzi, etc. - fajnie :) biednie tu, domy, jak u nas chlewiki, ale telewizor na na wypasie i komora przy pasie w co drugim. Mimo mgly zrobilismy troche ladnych, klimatycznych fotek.
Kolejny dzien we mgle, mimo wszystko udany, ale jutro z ulga wracamy na poludnie:)
Z miasta wyszlismy w eskorcie 5 odpustowoetnicznych przekupek wracajacych z targu do wioski. Mimo, ze przez cala droge do Lao Chai usilowaly nam sprzedac wyroby rekodzielnicze, szlo sie bardzo przyjemnie. Poprowadzily nas droga na skroty przez pola ryzowe, na bok od szlaku turystycznego. Byloby przepieknie, gdyby nie mgla, ale i tak widoki, jak z bajki. Tylko zdjecia nie wyjda :/
Skonczylo sie przykrym incydentem, gdy na koniec podczas kupowania pamiatek (ciezko uniknac, gdy sie ma miekkie serce) jedna z nich, zamiast wydac nam reszte, uciekla z duzym nominalem :(
Z Lao Chai do Sa Pa wrocilismy juz sami, gubiac sie nieco we mgle - znakowanych szlakow tutaj nie znaja.
Generalnie, jesli chodzi o lazenie jestesmy zadowoleni, ze przyjechalismy samodzielnie. Wiekszosc turystow dociera tu w grupach zorganizowanych z przewodnikiem, noclegami u entuzjastycznych mieszkancow, etc... a lepiej samemu. Za przewodnika posluza w razie czego miejscowi, ktorzy wiedzeni checia zarobku zaprowadza do swojej wioski, mozna tez skorzystac z zawodowych etnoprzewodnikow, ale to kosztuje wg. LP okolo 10$.
Jeszcze pare slow o samym SaPa. Malenkie, bardzo urokliwe i bardzo turystyczne miasteczko. Duzo hotelikow w cenie od 5$ za pokoj (przed sezonem) i duzo restauracji z cenami dla zachodnich turystow. Swietny rynek, na ktorym mozna mozna zostawic sporo kasy kupujac regionalne rekodzielo, herbaty, wodki z robalami i takie tam oraz tanio zjesc.
Ciekawostka moze byc fakt, ze aby wyjsc z miasta trzeba zaplacic :)) Kazda droga prowadzi do jakiejs wioski, do ktorej wstep jest platny (1$/os).