Ogromnie nam sie Port Burton podoba. Swietne miejsce na wypoczynek po zatloczonym El Nido. Prad jest od godz. 18 do 24, internet drogi i tylko w jednym miejscu, wiec nie korzystamy. Jak w kurorcie po sezonie.
Przejechalismy na druga strone Palawanu i wyladowalismy w srodku pory deszczowej. Jakos bardzo to nie przeszkadza. Co prawda, prawie codziennie po poludniu pada przez 2-3 godziny, ale nie mamy napietych planow, wiec siedzimy pod daszkiem i czekamy, az minie. Tylko troche lipa z praniem, bo ciuchy schna 2-3 dni.
Do Port Burton jedzie sie z Roxas, przez fajny tropikalny las, wyboista gliniasta droga. Widoki, jak z filmu Goryle we mgle. Z miasteczka do lasu jest blisko i mozna sobie robic wycieczki. Bylismy oczywiscie nad wodospadem, ktory jest jedna z glownych okolicznych atrakcji. 1,5 godzinna droga niezbyt ciekawa, ale wodospad ladny, z oczkiem kapielowym W drodze powrotnej powloczylismy sie troche po okolicy ogladajac pola ryzowe, plantacje bananow, kokosow, wioski, rybakow, namorzyny – egzotycznie tutaj, pewnie przez te wszechobecne palmy i bananowce.
Po drodze z powodu mojej nieuwagi doszlo do malego dramatu. Uleglem niekontrolowanej kapieli w strumieniu, w wyniku czego moj aparat jest obecnie nie do uzytku. Mam slaba nadzieje, ze wyschnie, bo inaczej nie bedzie juz filmow, ani zdjec podwodnych.
Generalnie jest tu pewien problem z jedzeniem. Na Filipinach maja najgorsze zarcie, jakie jedlismy w Azji. Po pierwsze nie uznaja warzyw, po drugie przypraw, po trzecie w wiekszosci potraw dominuje smak slodki. Podstawowa wersja przyrzadzenia czegokolwiek to „adobo”, czyli duszenina w sosie wlasnym. Do tego ryz i na tym koniec.
Dosyc to dziwne, bo wydawaloby sie, ze w tym klimacie warzywa powinny byc tanie i wszedzie. Otoz, prawie ich nie ma i sa bardzo drogie. Suche niesmaczne pomidorki 140 peso/kg, cebula wielkosci czosnku 90/kg, arbuz 80/kg, mango 140/kg. 100 pesos to ok. 7 zl - ceny, jak w Bomi. Probowalismy zywic sie sami, ale zrezygnowalismy, bo za 50 peso mozna w knajpie zjesc adobo z osmiornicy z ryzem, wiec kompletnie sie to nie oplaca.
Pani w sklepie warzywnym powiedziala, ze pogoda w tym roku nie dopisuje – jest za wilgotno i warzywa gnija, stad ceny. Mam nadzieje, moze na innych wyspach bedzie lepiej, bo curry warzywne sni mi sie po nocach.
Tak, czy siak, tani i w miare smaczny obiad jest jeszcze do znalezienia, ale najwiekszy problem mamy ze sniadaniami. Albo mozna zjesc drogie (150 pesos) zachodnie sniadanie w restauracji, albo zywic sie wacianymi chemicznymi slodkimi bulkami z rozpuszczalna kawa. Kawa wystepuje tutaj tylko w wersji instant trzy w jednym, chleba oczywiscie nie znaja, zamiast niego mozna kupic gumowe bulki do hamburgerow – slodkie. Bulki maja rozne formy, jadowicie zolty kolor i identyczny smak oraz konsystencje. Generalnie chemia spozywcza swieci tu triumfy.
Podejrzelismy, co dzieciaki jedza na sniadanie wychodzac do szkoly. Slodka bula, do tego zupka chinska na gesto. W bulce robi sie dziure i wypelnia makaronem. Do tego chipsy lub ktorys z kolorowych batonikow ze sklepu obok. Po prostu pycha.
Nic dziwnego, ze kobiety szybko tu tyja. Birmanki ladniejsze.
Happy Valentines, jak tu wszyscy mowia.
Dzisiaj (15.02) plynelismy Rzeka Mangrowa. LOL, ale klimat. Drzewa, przez setki zwisajacych z gory korzeni, wygladaly, jakby wyciagaly po nas rece. Do tego blotko, zaduch, meszki, jadowite weze na galeziach... byly nawet malpy (jedna). Niestety lodzie bangka, ze wzgledu na boczne plywaki, sa szerokie i nie dalismy rady wplynac w mniejsze i niewatpliwie ciekawsze kanaly, gdzie czekaly na nas krokodyle i inne spadajace z galezi paskudy. Az strach pomyslec...
Tak mi sie skojarzylo. Pisze tego bloga, jest noc i kolejny nietoperz wystartowal nam spod dachu. Nasz bungalow ma pod dachem pustke powietrzna, skutecznie skolonizowana przez kuzynow batmana. Duzo ich i strasznie bydlaki sa halasliwe. Gdy nocami poluja na nie koty, mamy nad glowami prawdziwe pandemonium.
To dobranoc. Zaraz wylacza nam prad.
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
Dojazd z El Nido:
Autobus do Roxas 200 peso / 4 godz., klimatyzowany minibus 400 peso / 3 godz., stad jeepneyem 150 peso / 1,5 godz. Do Port Burton.
Dojazd z Puerto Princesa:
Autobus 200 peso / 5 godz., van 400 peso / 3 godz.
Noclegi:
Princessa Michaella’s Beach Resort. Fajne miejsce, duzy ladny ogrod z altankami. Polozone przy glownej ulicy, wiec troche glosne. Pokoje 400 / 500 / 600 pesos / 2 os, kuchnia do wspolnego uzytku. Do plazy moze ze 100 m.
Jedzenie:
Przy tej samej ulicy, co nocleg jest tania (adobo z ryzem 50 peso) lokalna jadlodajnia – jedyna w wiosce. Reszta to resortowe restauracje, w ktorych dania zaczynaja sie od 150 peso. Nie polecam pinacolady w El Busero – nedzna i droga.
Atrakcje:
Wycieczki lodzia po wyspach, jak w El Nido, tylko widoki nie tak spektakularne (400 peso / os / dzien), zwiedzanie Rzeki Mangrowej. Piesza wycieczka do wodospadu.
Wynajecie lodki wioslowej / kajaka / motorowki (300 / 400 / 600 peso / dzien)