18.01
Yangon
Nawet wydajac fure kasy nie sposob przewidziec w jakim standardzie odbedzie sie podroz. Z lenistwa, bo nie chcialo nam sie o 5 rano ganiac na odlegly dworzec autobusowy, zamowiliœmy autokar do Yangonu za poœrednictwwem hotelu. Miejsca dostaliœmy numerowane, a jakze, tutaj chyba miejsca zawsze sa numerowane, ale w autobusie klasy lokalnej, czyli osobowo – bagazowym. Spod sterty pak z tylu, wyciekala wodasmierdzaca rybami. Nasze plecaki, mimo, ze na wierzchu, przesiakly pieknym zapachem centrali rybnej (wszystkie muchy moje), autobus spoŸnil sie standardowo 2 godziny... hm, coz, w sumie po tu przyjechaliœmy, zdaje sie.
Yangon wswietle dziennym strasznie biedny. Widac wszystkie oblazace elewacje. Wsrodmieœciu stoi jeszcze troche ladnych, bardzo zaniedbanych, konialnych budynkow, reszta to kompletny szrot. Chociaz dbaja o zabytki, fakt.
Obejrzeliœmy wymiane betonowej nawierzchni ulicy. Leja beton na piach, bez zadnego zbrojenia, poŸniej wszystko peka. Kanalizacja wyglada tak, ze wzdluz ulicy, miedzy jezdnia, a chodnikiem leci kryty rynsztok. Tymi rynsztokami zapylaja stada szczurow, ktore wieczorem wylaza na ulice. W sumie to najbiedniejsze duze miasto jakie widzieliœmy dotychczas. Ale czyste, przynajmniej w porownaniu z np. Sajgonem. W ogole w Birmie wszystko wyglada wyjatkowo biednie, ale czysto.
Bogato, z daleka, wygladaja jedynie malowane zlota farba stupy i pagody. Wiec jadac autobusem, przez te biedne wiochy i pola ryzowe, co chwile widzi sie startujacy w niebo zloty czopek.