Z powrotem w Yangonie. To nasz ostatni dzien w Birmie, jutro lecimy przez Bangkok do Manili.
Droge z Nyaungshwe do Yangonu podzielilismy na dwa etapy z przystankiem w Bago, bo chcielismy zobaczyc prawie najwiekszego lezacego budde na swiecie. Do Bago dojechalismy autobusem. Jakies pierwsze 100-150km, to wielogodzinny przejazd przez gory jedna z najgorszych drog, jakie widzielismy. Autobus trzesie sie, kiwa, szarpie, z naprzeciwka suna przeladowane ciezarowki, ktore mijaja sie z nim jadac przy pokruszonej i rozmytej krawedzi, tuz nad przepascia. Zoladki wspolpasazerow nie wytrzymuja, za to widoki przesliczne, bo caly fragment jedzie sie w pelnym sloncu.
Wielkich lezacych buddow w Bago jest, jak sie okazalo, wielu, wiec mielismy problem z wybraniem tego wlasciwego, ktorego pamietalismy ze zdjecia na okladce ksiazki. W koncu umowilismy sie z motorbikerami na objazd wszystkich, ktore byly w przewodniku :) Nie trafilismy z wyborem, ale w drodze powrotnej spotkalismy naszego budde wsrod drzew, calkiem blisko miejsca startu. Niezly jest. Ma cos z 55m dlugosci i kilkanascie wysokosci. Odbudowa trwala 4 lata i zostala zakonczona ledwie pare lat temu. Szkoda, ze w sloncu swieci nowoscia, co ujmuje mu troche klimatu. Bardzo mily kierownik rekonstrukcji oprowadzil nas po memmorabiliach, poczestowal herbata, odbylismy obowiazkowa sesje zdjeciowa z zona i corka i ruszylismy dalej.Inne buddy, ktore warto zobaczyc to najstarszy, ponad tysiacletni posag w pawilonie 500m metrow dalej i czterech siedzacych buddasow na polnocnym koncu miasta. Generalnie z powodu wielkosci – naprawde robia niesamowite wrazenie, troche socrealistyczne.
Z Bago do Yangonu wrocilismy birmanskim pociagiem. Po wczesniejszych spotkaniach dworcowych spodziewalismy sie bog wie jakiego syfu, tloku i rozpadu, a okazalo sie, ze pociag wyglada podobnie do naszych, dosc zniszczonych osobowych z twardymi lawkami w klasie ordinary i naprawde wygodnymi, rozkladanymi fotelami w upperclass. W Birmie wydzielaja cztery rodzaje pociagow: ekspresy, osobowe, lokalne i pocztowe. My jechalismy ekspresem, a wczesniej przypuszczalnie widzielismy pociagi nizszej klasy i przezylismy zawod. Zadnego kolorytu.
Okazalo sie, ze podroz byla tansza, niz zakladalem i zostalo nam sporo kasy, wiec ostatnia noc przed wylotem spedzilismy na zarciu. Fajnie sie zlozylo, bo niedlugo chinski nowy rok i wszedzie w chinatown odbywaly sie proby ulicznych zespolow, a wzdluz ulic stalo juz mnostwo stoisk z noworocznym zarciem i gadzetami. Obzarlismy sie do nieprzytomnosci.
(Obzarlismy to malo powiedziane. Okazalo sie, ze maja tu pyszne, ciemne, miejscowe piwko. Dzorcz tak bardzo probowal czy kolejne kufle nie sa aby za mdle, ze malo brakowalo zeby nie trafil do naszego hotelu. Do tego spedzilismy wieczor w bardzo milym towarzystwie dwoch mjanmarskich bankierow, ktorzy mowili po angielsku gorzej od nas. Konwersacja przebiegala w atmosferze calkowitego zrozumienia i ograniczala sie glownie do stwierdzenia "Myanmar is beautiful". Dop. Termos)
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
Gdyby ktos trafil autobusem nad ranem do Bago, przy samym przystanku, niedaleko meczetu, jest swietne miejsce, zeby doczekac do rana. Czynna cala dobe knajpka serwujaca chiapatti i inne proste hinduskie potrawy. Tanio, nie naciagaja, mozna zostawic bagaz, i isc rozejrzec sie po miescie. Najciekawsze buddy sa w granicach 30minutowego spaceru od dworca kolejowego obok.
Na zwiedzanie warto wyruszyc, jak nawczesniej, bo kasy biletowe uruchamiaja sie dopiero kolo osmej.