Kalaw okazalo sie strzalem w dziesiatke. Swietne miejsce na odpoczynek po troche stresujacej podrozy nieprzewidywalnymi autobusami z jednego miasta do drugiego. Niewielka, leniwa, troche turystyczna miejscowosc w gorach. Zabytkow praktycznie nie ma, turysty przyjezdzaja tu w jednym celu – zeby pojsc na trekking z Kalaw do Inle Lake. To taka najbardziej popularna trasa wycieczkowa w Birmie.
Teoretycznie mozna ja zrobic samemu; szlakow znakowanych tu nie uraczysz, ale droga jest popularna i po drodze spotyka sie czasem innych. My wybralismy inny wariant. Sam’s Restaurant w Kalaw prowadzi rodzina od wielu lat specjalizujaca sie w organizowaniu trekkingow. Maja w ofercie kilka wariantow tras, wybralismy najmniej uczeszczana, wynajelismy przewodnika i jutro ruszamy. Zeby troche zejsc z kosztow, idziemy razem z poznana wczoraj parka z Barcelony, Carlosem i Sylvia. Za 3 dniowy trek wyszlo nam 36$ na lebka + wynajecie lodzi na ostatni etap – ok. 20$ za wszystkich.
Zarcie mamy zapewnione, noclegi na wsi lub w monastyrach. Zapowiada sie fajnie.
Kalaw lezy na wysokosci 1350m npm. W dzien mamy tak ze 30 stopni, a noca temperatura spada ponizej 10 :) Gorki z wygladu bardzo podobne do naszych beskidow. Pola, chaszcze, nawet lasy sosnowe :) zupelnie, jak w domu. Widokowo porownywalne z trasa z Krynicy do Szczawnicy. Bardzo przjemne na kilkudniowy odpoczynek.
W dniu przyjazdu trafilismy akurat na five day market, czyli rynek, na ktory co 5 dni schodza sie ludzie z okolicznych gorskich wiosek. W sumie rynek, jak rynek :) fajny, ale zadna egzotyczna rewelacja. Glownie sprzedaja tu warzywa, czasem niezmiernie dziwne, bardzo malo owocow, z powodu pory suchej. Stroje ludowe ograniczaja sie glownie do klorowych recznikow na glowach.