W autobusie spotkalismy pierwszych Polakow, sympatyczna parke z Krakowa. Podrozuja po Azji pd-wsch. od 1,5 miesiaca (Borneo, Malezja, Filipiny, Singapur - ech...). Podobno na Filipinach jedza glownie kurze flaki, w dodatku na slodko. Wspomnieli o sytuacji, gdy klient jedzacy kurczaka zezarl flaki, skore, etc - a zostawil mieso :)
Siem Reap to miasto calkowicie nastawione na turystow zachodnich. Ceny rowniez - mniej wiecej, jak u nas w Sopocie. Niemniej ma to swoje zalety: wszyscy mowia niezle po angielsku, mozna napic sie nieslodzonej latte w prawdziwej kawiarni, a w kazdym sklepie sprzedaja butelkowana wode (w Wietnamie Termos spotkal sie z sytuacja, gdy na pytanie o wode, sprzedawca wybuchnal smiechem, bo po co placic za cos, co plynie razem z bilharcjoza i ameba z kranu?). Taaa... woda butelkowana. Wlasciwie nie wiadomo skad ja biora. Na kazdej butelce jest zgrzewany korek, ale po otwarciu okazuje sie, ze gwint jest brudny. W dodatku ta ich mania zbierania pustych butelek ;) Na razie ameba mimo wszystko trzyma sie z daleka.
Pokoj znalezlismy niedaleko centrum i Old Market (Green Town II 10$ za wiatrak + 5 za klime, jak kto chce, nowiutki, czysty i bardzo ok.) Old Market to taki bazar z pamiatkami dla turystów. Maja tu tez troche rozmaitych suszonych obrzydliwosci kulinarnych. Warto polazic, mozna zaopatrzyc sie w pamiatki od 1-2$ w gore.
Wypozyczenia roweru od 1-2$ / dzien, za takie trupy, jak nasze, do 5$ za calkiem wypasione trekkingowe Cannodale.
Ciekawa rzecz- wiekszosc interesow prowadza ludzie znacznie od nas mlodsi. Poza tym duzo sie buduje i w ogole widac, ze sektor turystyczny rozwija sie bardzo dobrze (chyba tylko tylko w Rydze widzielismy wiecej drogich samochodow na ulicach). Wszystko przez amerykanow, ktorzy nie chca sie targowac...
W Phnom Phenh kupilismy kserowane przewodniki LP. Boze, co za wygoda, bez przewodnika bylismy, jak bez reki. Od razu nabralismy pewnosci siebie, a targowanie idzie nam lepiej ;]